Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/508

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

spróbuję, czy mi się nie uda wycofać pańskich weksli za połowę tej sumy.
Marcela spojrzała na niego z wyrazem niewymownej wdzięczności.
— Ach! panie Saccard, jaki pan jest dobry! I zwracając się do męża:
— A co! — dodała — widzisz przecie, że pan Saccard nas nie zjadł!
Jordan pochwycił żonę w objęcia, dziękując jej za to, że więcej od niego okazuje energii i zręczności w tych walkach życiowych, wobec których on upadał bezsilny.
— Nie dziękuj mi pan — rzekł Saccard, odpowiadając na serdeczny uścisk dłoni Jordana — to mi sprawia wielką przyjemność. Miło mi widzieć, że się tak kochacie. Idźcież państwo do domu i bądźcie spokojni.
Wsiadłszy do powozu, czekającego przed domem, Saccard przejechał kilka ulic błotnistych i po upływie dwóch minut stanął na ulicy Feydeau. Napróżno jednak dzwonił do starych, odrapanych drzwi mieszkania: nikt nie otwierał i wewnątrz najmniejszego nawet ruchu słychać nie było. Zniecierpliwiony, chciał się już cofnąć, lecz przedtem raz jeszcze z całej siły uderzył we drzwi pięścią. Natenczas poza drzwiami dał się słyszeć odgłos chwiejnych, powolnych kroków i w progu stanął Zygmunt.
— A! to pan!... Myślałem, że to mój brat wrócił i zapomniał wziąć klucza z sobą. Ja nie ru-