Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/507

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czkę pięciuset franków a nie śmie zwrócić się z tem do pana. Otóż ja pana proszę...
Z wielkiem ożywieniem, gestami popierając swe słowa, opowiedziała poranne zdarzenie, brutalne wtargnięcie Buscha, oblężenie jej mieszkanka przez tych trzech ludzi, których udało jej się nareszcie odeprzeć ale pod warunkiem, że nazajutrz niezawodnie dług zapłacą. Ach! cóż okropniejszego w życiu ubogich ludzi nad te kłopoty pieniężne, ten wstyd i ból, ta bezsilność, to życie w ustawicznym niepokoju z powodu kilku marnych sztuk złota!
— Busch! — powtórzył Saccard — wpadliście więc w ręce tego starego łotra!...
Potem zwracając się do Jordana, który stał blady i niewypowiedzianie zmartwiony, dodał życzliwie:
— I owszem, dam panu jak najchętniej pięćset franków zaliczki. Dlaczegóżeś pan odrazu nie zwrócił się do mnie?
Usiadł przy stole dla podpisania asygnacyi, leocz nagle przestał pisać i zamyśli! się głęboko. Przypomniał sobie teraz ów list otrzymany od Buscha, przypomniał sobie, że z dnia na dzień odkładał pójście do kantoru, jak gdyby w przewidywaniu jakiejś podejrzanej sprawy. Możeby teraz, korzystając ze sposobności, pójść osobiście na ulicę Feydeau?
— Słuchaj pan, znam ja dobrze tego lichwiarza. Najlepiej będzie, abym sam poszedł do niego, bo