Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/504

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Powiedz mi pan, czy nie sprzedałeś dotąd swoich akcyj? — zagadnął Saccard, nie odpowiadając na zapytanie.
— Czy ja sprzedałem akcye? Cóż znowu? — odpowiedział Daigremont, szczerym wybuchając śmiechem.
— To dobrze. W naszem położeniu nie należy nigdy sprzedawać! — zawołał Saccard.
— Ależ naturalnie! podzielam w zupełności pańskie zdanie. Wszyscy jesteśmy solidarni i wiadomo panu dobrze, że możesz liczyć na mnie.
Spuściwszy oczy i spoglądając z ukosa na Saccarda Daigremont zapewnił, że za innych członków rady, za Sédille’a, Kolba i margrabiego de Bohain gotów jest ręczyć, tak jak za siebie samego. Interes idzie tak świetnie, że doprawdy z rozkoszą wszyscy działają zgodnie wobec niesłychanego powodzenia, któremu równego nie było już na giełdzie od lat piędziesięciu. Rzuciwszy każdemu z obecnych jakieś przychylne słówko, Daigremont wyszedł, powtórnie zapraszając wszystkich trzech panów do siebie na wieczór. Mounier, tenor opery, będzie śpiewał z jego żoną!... O! wspaniała to będzie zabawa!
— A zatem — zapytał Huret, zamierzając także odejść — oto wszystko, co mi pan miałeś do powiedzenia?
— Najzupełniej — oschle odparł Saccard.