Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/497

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

stającego nieustannie powodzenia, Saccard nie mógł się uskarżać a jednak tego dnia właśnie całą jego istotę przejmował dreszcz trwogi i wściekłego gniewu. Wrzeszczał z oburzeniem, że podli żydzi zaprzysięgli mu zgubę i te ten łotr Gundermann stanął na czele całego syndykatu zniżkowców czyhających na to jedynie, aby go zrujnować ze szczętem. Zapewniano go o tem na giełdzie, napomykano nawet o sumie trzystu milionów franków przeznaczonej przez syndykat na podsycanie zniżki! Ach! łotry! rozbójnicy!... Tak wykrzykując, nie wypowiadał on jednak innych jeszcze dręczących go podejrzeń, nie wspominał o obiegających na giełdzie a z dniem każdym coraz głośniejszych pogłoskach, które podawały w wątpliwość solidność Banku powszechnego, a nawet przytaczały fakty zapowiadające rychłe objawianie się oznak upadku. Na szczęście wszystkie te pogłoski nie zachwiały dotąd ani przez chwilę ślepej ufności ogółu.
W tejże chwili drzwi skrzypnęły i na progu stanął Huret ze zwykłą sobie miną dobrodusznego poozciwca.
— Ach! zjawiasz się nareszcie. Judaszu! — przywitał go Saccard.
Huret, dowiedziawszy się, że Rougon zamierza stanowczo odstąpić brata, pogodził się z ministrem, miał bowiem głębokie przekonanie, że katastrofa stanie się nieuniknioną w dniu, w którym Rougon wystąpi przeciw Saccardowi. Chcąc