Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/483

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie marzę. Ach! jakżebym wtedy była szczęśliwą!... jakąż wdzięcznością pałałoby moje serce ku panu!
Pochyliła się jeszcze bliżej, pragnąc go odurzyć gorącym swym oddechem i rozkoszną wonią, wydzielającą się z całej jej postaci. Ale bankier siedział niewzruszony, nie usunął się nawet ani na włos jak ciało martwe, które żadnych żądz hamować nie potrzebuje. Podczas gdy ona mówiła, człowiek ten cierpiący ustawicznie na żołądek i żywiący się mlekiem wyłącznie, brał machinalnie ze stojącego na stole koszyka po jednem ziarnku winogron i do ust je wkładał. Jedyne to było nadużycie, na które w chwilach nadmiernego podniecenia sobie pozwalał i które następnie okupywał całemi tygodniami dotkliwych cierpień.
Uśmiechnął się pobłażliwie i złośliwie zarazem z przeświadczeniem o swej sile niezwalczonej, podczas gdy baronowa — niby zapominając się w zapale prośby gorącej — oparła mu na kolanach małą rączkę o paluszkach rozpalonych i giętkich, jak przeguby ciała jaszczurki. Bankier ujął tę rączkę i usunął ją żartobliwie, dziękując takiem uprzejmem skinieniem głowy, jakiem odrzucamy bezużyteczny podarunek, którego przyjąć nie chcemy. Nie tracąc więcej czasu, lecz chcąc zmierzać wprost do celu, dodał:
— Doprawdy, bardzo jestem pani wdzięcznym za tyle dobroci i chciałbym stać się pani użytecznym... Otóż... droga pani... jeżeli kiedykolwiek