Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/482

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Teraz, gdy byli sami zupełnie, baronowa spoglądała na niego z owym tyle obiecującym a tak kłamliwym uśmiechem, którym bezcelowo drażniła wielu mężczyzn.
— Nie, nie, nie mam panu nic do powiedzenia... A właściwie, kiedy pan jesteś tak łaskaw, chciałabym o coś poprosić...
Pochyliła się ku niemu, dotykając prawie jego kolan delikatnemi rączkami, z których nie zdjęła rękawiczek. Wtedy wyspowiadała się przed nim otwarcie, opowiadając historyę swego pożycia z człowiekiem obcym jej zupełnie, nie rozumiejącym ani jej natury, ani jej potrzeb, tłomacząc, dlaczego musiała jąć się gry na giełdzie, aby nie stracić swego stanowiska towarzyskiego. Wspomniała wreszcie o tem, że czuje się osamotnioną, że potrzebuje pewnego doradcy i kierownika na tym gruncie giełdy tak śliskim i niepewnym, że każdy krok fałszywy drogo opłacić należy!
— Ależ — przerwał bankier — zdawało mi się że pani znalazła już bardzo pewnego kierownika?
— Kierownika? — szepnęła baronowa, wzruszając ramionami z niewypowiedzianą pogardą. — Czyż to kierownik?... Nie, nie mam nikogo... Ach! niczego nie pragnęłabym tak gorąco, jak uzyskania pańskich wskazówek, bo pan jesteś bogiem i władcą!... I doprawdy, nioby to pana nie kosztowało, gdybyś zechciał być moim przyjacielem i szepnął mi od czasu do czasu jakieś życzliwe słówko... słóweczko tylko... o niczem więcej