istnieć tam musiało grono zniżkowców, którzy zająwszy stanowisko, wypowiadali mu walkę, ograniczającą się z początku na małych utarczkach przedniej straży. Zdarzyło się już dwukrotnie, że musiał on sam pod cudzem imieniem dawać zlecenia kupna, aby kurs akcyj nie stanął lub też spadać nie zaczął. Powoli przejawiać się zaczynały zgubne następstwa krętactw finansowych.
Wzburzony i zgorączkowany, Saccard nie mógł się powstrzymać pewnego wieczoru od poruszenia tej kwestyi w rozmowie z panią Karoliną.
— Rozumiem doskonale, dlaczego teraz nadchodzą ciężkie chwile. Boją się naszej siły, zanadto im przeszkadzamy... Przeczuwam, że to jest robota Gundermana, znam jego taktykę, będzie sprzedawał regularnie co dzień pewną ściśle określoną ilość akcyj, dopóki nie zachwieje naszego stanowiska.
— Jeżeli Gundermann posiada akcye Banku powszechnego, to ma słuszność, sprzedając je teraz — odparła poważnie pani Karolina.
— Jakto? ma słuszność, sprzedając nasze akcye?
— Naturalnie, pamiętasz zapewne jak mój brat utrzymywał, że kurs przewyższający dwa tysiące franków jest niepojętem szaleństwem.
Saccard spojrzał na nią badawczo, wreszcie nie mogąc dłużej pohamować gniewu:
Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/471
Wygląd
Ta strona została skorygowana.