Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/456

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

żałych przez jałmużny — całe masy wybladłych i wynędzniałych drobnych kapitalistów, których jedna katastrofa na giełdzie wymiata jak zaraza morowa i strąca bez litości do wspólnego dołu.
Do tego zachwytu nad akcyami Banku powszechnego, do tego zapału, który niby prąd religijny unosił wszystkich ku wyżynom, zdawała się pobudzać coraz to donośniejsza muzyka, rozbrzmiewająca w pałacu Tuileries i na polu Marsowom, oraz nieustanne zabawy, jakiemi wystawa odurzała Paryż. Chorągwie z głośnym szelestem powiewały w upalnem, skwarnem powietrzu; co wieczór rzęsiście oświetlone miasto jaśniało pod stropem niebios niby olbrzymi pałac, w komnatach którego rozpusta nie ustaje od zmroku do świtu. Radosne śmiechy rozbrzmiewały w każdym domu, ulice przepełnione były upojeniem, chmurą pożądań zwierzęcych, wyziewami orgij i potu ludzkiego. Paryż przypominał teraz Sodomę, Babilon i Niniwę. Od maja trwała wciąż pielgrzymka królów i cesarzów ze wszystkich czterech stron świata; z dniem każdym nad ciągały nowe procesye monarchów i monarchiń, książąt i księżniczek.
Paryż był przesycony widokiem głów ukoronowanych; głośno i wesoło witano cesarza austryackiego, sułtana, oraz wicekróla Egiptu; rzucano się prawie pod koła karet, aby przyjrzeć się zbliska królowi pruskiemu, którego Bismark strzegł bacznie na każdym kroku. Nieustanne sal-