Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/411

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

okienkach kas, od których przez dwa lata dochodził ją ustawicznie krystaliczny dźwięk złota. Dnie wydawały się jej teraz nieskończenie długiemi, samotność ciężyła jej niemile. Pracowała przecież dużo, gdyż brat nadsyłał ze Wschodu mnóstwo materyałów do redagowania i wypisywania. Czasami jednak przestawała pisać na chwilę i wsłuchiwała się w ciszę przez przyzwyczajenie, nie mogąc opanować niepokoju, oraz stłumić chęci dowiedzenia się, co się „tam“ dzieje. Nic nie słychać!... cisza grobowa! najlżejszy szmer nawet nie dolatuje z tych opustoszałych, ciemnych sal, zamkniętych na dwa spusty!... Wtedy dreszcz ją przebiegał, tysiące obaw miotało jej sercem... Co oni porabiają teraz w nowym pałacu przy ulicy de Londres? może w tej właśnie chwili ukazuje się na ścianie rysa, która gmach cały w ruiny obróci?...
Tymczasem rozchodziły się pogłoski, głuche z początku i ogólnikowe, że Saccard zamyśla o nowej podwyżce kapitału zakładowego a mianowicie, że podnieść go pragnie ze stu do stu pięćdziesięciu milionów. Była to chwila ogólnego podniecenia — nieszczęsna chwila, w której wszystkie dzieła w epoce drugiego cesarstwa dokonane, wszystkie olbrzymie prace, które Paryż cały przekształciły, wielkie pieniężne obroty i kolosalne wydatki na zaspokojenie żądzy przepychu doprowadzić miały do szalonej gorączki spekulacyjnej. Każdy domagał się miejsca przy biesia-