Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/382

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ale i Saccard także spostrzegł Klarę. Ubierając się śpieszcie, włożył kamizelkę i cisnął Delcambre’owi w twarz nową obelgę... wsunął lewy rękaw tużurka i znów zaklął... wsunął prawy rękaw i znów krzyczał, nie dobierając słów. Wreszcie ubrawszy się, zawołał:
— Chodź no tu, Klaro!... Pootwieraj drzwi i okna, niech cały dom usłyszy, co się dzieje!... Widocznie pan prokurator jeneralny chce, aby wiedziano, że on jest tutaj, a ja mu do tego po mogę!
Delcambre zbladł i cofnął się, widząc, że Saccard podchodzi do okna z zamiarem otworzenia okiennicy. Straszny ten człowiek nie lęka się skandalu i gotów rzeczywiście wypełnić swą groźbę.
— Ach! łotr! łotr! — syczał prokurator. — Dobrana z was para!... Zostawiam ci tę nędznicę!
— No! tak, wynoś że się pan jak najprędzej! Damy sobie radę bez pana... Teraz przynajmniej wszystkie jej rachunki będą zapłacone i nie zazna nędzy!... A może dać panu na omnibus?
Dotknięty nową tą zniewagą, Delcambre przystanął na progu gabinetu. Teraz przybrał on już znowu dumną, wyniosłą postawę; twarz miał bladą i żółtą, tysiącem zmarszczek pooraną.
— Przysięgam, że mi za to zapłacisz! — krzyknął, groźnie podnosząc rękę. — Miejcie się na baczności! potrafię ja was odnaleźć!