Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mnej i mało hałaśliwej ulicy Notre-Dame-des Victoires znajdowały się handle win, kawiarnie, szynki, bawarye, rojące się specyalną dziwnie mięszaną klientelą. Napisy na szyldach wskazywały także, że nad brzegiem tej wielkiej kloaki sąsiedniej, niezdrowa wykwita roślinność: towarzystwa ubezpieczeń, nieciesząca się zbyt dobrą sławą, rewolwerowa prasa giełdowa, towarzystwa finansowe, banki, agencye, kantory — całe szeregi jaskiń zbójeckich umieszczonych w sklepach lub w niskich, małych antresolach. Na chodnikach i środkiem ulicy włóczyli się jacyś ludzie i podejrzanemi minami, podobni rozbójnikom zaczajonym w lesie.
Zatrzymawszy się przy sztachetach, Saccard patrzył na drzwi prowadzące do gabinetu agentów wymiany bystrem okiem wodza, który chce ze wszystkich stron obejrzeć położenie fortecy, zanim szturm do niej przypuści. Wtem człowiek jakiś wyszedł z szynku i przebiegłszy przez ulicę, zbliżył się do niego z bardzo niskim ukłonem.
— Dzień dobry, panie Saccard, czy pan nie ma dla mnie jakiego zajęcia? Straciłem miejsce w Banku zaliczkowym i szukam roboty.
Był to Jantrou, który niegdyś zajmował się nauczycielstwem w Bordeaux a następnie z powodu ciemnej jakiejś historyi przybył do Paryża. Zmuszony do opuszczenia uniwersytetu, miał przyszłość całą zwichniętą. Wysoki, dobrze zbudowany, dość przystojny pomimo przedwczesnej ły-