Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/351

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rozproszył ostatecznie wszystkie obawy Saccarda!
Wybiła pierwsza; dzwonek zwiastował otwarcie giełdy. Pamiętny to był dzień dla spekulantów, dzień jednej z tych wielkich klęsk poniesionych w grze na zwyżkę a tak rzadkich, że wspomnienie ich, jak legenda, przechodzi z pokolenia na pokolenie. Z początku, wpośród przygnębiającego upału, kursy spadały jeszcze niżej. Potem niespodzianie dały się słyszeć tu i owdzie pojedyńcze kupna, niby wystrzały przednich straży w chwili rozpoczęcia bitwy. Ale z powodu ogólnej nieufności dokonanie tych operacyj napotykało wiele utrudnień. Żądania kupna stawały się coraz częstsze, głośniejsze; rozlegały się wszędzie z kulisy, z parkietu; słyszano tylko głosy Nathansona pod kolumnami, Mazauda, Jacoby’ego i Delarocque’a w „koszu“; wszyscy oni krzyczeli jednogłośnie, że kupują wszystkie walory po wszelkich cenach. Wówczas wpośród zgromadzonych powstał ogólny popłoch, wzburzenie wzrastało, lecz nikt nie śmiał ryzykować, nie mogąc odgadnąć przyczyn tej niewytłómaczonej zwyżki. Kursy podniosły się jeszcze trochę, Saccard zdążył tymczasem dać Massiasowi nowe zlecenia dla Nathansona. Spostrzegłszy przechodzącego Flory’ego, zwrócił się i dć niego z prośbą o doręczenie Mazaudowi kartki, zawierającej polecenie kupowania większej jeszcze ilości walorów. Flory przebiegł kartkę oczyma