Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/308

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przyglądając się z uwagą swoim paznogciom. Z całym cynizmem dziennikarza pozbawionego wszelkich złudzeń, żywił on wysoką pogardę dla literatury, nie dbał ani o pierwszą, ani o drugą, jak mawiał, wskazując na szpalty dziennika, na których mieściły się jego nawet artykuły. Ogłoszenia jedynie zajmowały go żywiej. Jantrou ubierał się teraz bardzo starannie: nosił zwykle obcisły, elegancki surdut, w butonierce miewał bukiecik kwiatów o bardzo jaskrawych barwach, latem ukazywał się w paltocie z jasnego materyału, zimą zaś w futrze, które kosztowało sto luidorów. Specyalną wagę przywiązywał do uczesania, cylinder jego lśnił się zawsze jak lustro. Pomimo tej elegancyi, uderzał jednak dziwny brak harmonii; patrząc na niego, doznawało się niemiłego wrażenia; z pod eleganckiego ubrania przeglądał brud dawnego profesora, który spadł z liceum na giełdę paryską. Zdawałoby się, że skóra Jantrou była nawskróś przesiąkniętą ohydnemi brudami, które przez lat dziesięć wycierał. Podobnie też jego sposób obejścia — pomimo zarozumiałej pewności siebie — odznaczał się niejednokrotnie pokorą: płaszczył się on i co chwila usuwał na drugi plan, jak gdyby przejęty obawą, że znowu — jak niegdyś — kopną go nogą i za drzwi wyrzucą. Zarabiając sto tysięcy franków rocznie, wydawał dwa razy tyle, nie wiadomo na co, bo nie słyszano nigdy, aby miał kochankę. Prawdopodobnie musiał on