Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/281

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wszystkich nędzarzy był i pozostał jedynem opiekuńczem bóstwem litości.
— Nieprawdaż, że pani mu powie, iż jest na świecie jedna biedna kobieta, która się codzień modli za niego?... Ach! nie jestem pobożna, nie umiem kłamać, nigdy nie byłam fałszywą. Nie! oddawna nie byłam w kościele, bo już my o tem nawet nie myślimy, to na nic się nie przydało, daremne tylko chodzenie i strata czasu. Ale to mi nie przeszkadza wierzyć, że ktoś czuwa nad nami i dlatego lżej mi się robi na sercu, gdy proszę o błogosławieństwo niebios dla takiego zacnego, dobrego człowieka.
To mówiąc, wybuchnęła rzewnym płaczem, łzy spływały po zwiędłych jej policzkach.
— Słuchaj, Magdusiu, słuchaj! — mówiła, szlochając.
Dziewczynka siedząca na łóżku w śnieżnej koszulce z wyrazem radości w oczach zlizywała łakomie konfitury z bułki. Na wezwanie matki podniosła głowę i słuchała uważnie, nie odrywając jednak od ust przysmaku.
— Codzień wieczorem, przed uśnięciem, złożysz rączki i będziesz mówiła: „Wielki Boże, wynagródź pana Saccarda za jego dobroć! daj mu szczęście i długie życie. Słyszysz, Magdusiu, czy będziesz tak prosiła Boga?
— Będę, mamo.
Podczas następnych kilku tygodni pani Karolina żyła w stanie niewypowiedzianego niepokoju