Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/278

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W tej chwili wesołe radosne krzyki rozległy się w około. Była to godzina czwarta, o której rozpoczynała się rekreacya. Ze wszystkich pracowni wysypywały się tłumy chłopców na plac, aby przez pół godziny użyć odpoczynku i odetchnąć świeżem powietrzem.
— Widzisz, moje dziecko — powiedziała pani Karolina, prowadząc Wiktora do okna — chłopcy pracują tutaj, a potem bawią się wesoło. A ty czy lubisz pracować?
— Nie.
— A bawić się lubisz?
— Tak.
— No, to jeśli chcesz się bawić, musisz także pracować... Przyzwyczaisz się do tego i jestem pewna, że będziesz grzeczny i rozsądny.
Wiktor nic nie odpowiedział. Rumieniec radości oblał mu lica na widok tylu rówieśników, wypuszczonych na swobodę, bawiących się i krzyczących wesoło, a oczy powracały wciąż do posmarowanych już bułek, które Alicya układała teraz na talerzu. Tak, obecnie nie pragnął on niczego prócz swobody, ciągłej i nieustannej zabawy!
Dano wreszcie znać, że kąpiel gotowa i zaprowadzono go do łazienki.
— Zdaje mi się, że z tym chłopcem dużo będzie kłopotu — odezwała się łagodnie zakonnica. — Nie dowierzam w ogóle dzieciom, które śmiało w oczy nie patrzą.