Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/277

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Biedny chłopiec! Boże, ileż to nędzy jest na tym świecie!
Podczas tej rozmowy, Wiktor nie spuszcza! oka z bułek leżących na stole. Wyraz dzikiej pożądliwości malował się w jego spojrzeniu; spoglądał chciwie na konfitury, przyglądał się szczupłym, białym rękom Alicyi, długiej jej szyi, całej wątłej postaci dziewicy, która więdła w daremnem oczekiwaniu chwili zamążpójścia. Ach! gdyby tu nikogo więcej nie było, z jakąż radością palnąłby ją głową w brzuch, aż by się zatoczyła pod ścianę a tymczasem złapałby wszystkie te bułki! Zauważywszy pełen pożądliwości wzrok chłopca, Alicya porozumiała się spojrzeniem z siostrą miłosierdzia.
— Czy chce ci się jeść, moje dziecko? — spytała.
— Tak.
— A lubisz konfitury?
— Tak.
— Chciałbyś pewnie, żebym ci przygotowała ze dwa kawałki bułki z konfiturami i żebym ci je dała po wyjściu z kąpieli?
— Tak.
— I lepiej by ci smakowało, gdybyś dostał mały kawałek bułki a dużo konfitur, prawda?
Alicya śmiała się i żartowała; Wiktor zaś siedział poważny, z otwartemi ustami, pożądliwym wzrokiem pożerając i ją i te smaczne rzeczy, które mu obiecywała.