Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/247

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Pani Karolina, która dotąd nie prosiła go, aby usiadł, teraz dopiero ręką wskazała mu krzesło.
— Słucham pana — rzekła, żywo zaniepokojona tym wstępem.
Busch usiadł, z wielką ostrożnością podnosząc poły surduta, jak gdyby się obawiał go splamić. Przystępując do rzeczy, wychodził z tego punktu rozumowania, że nader bliskie stosunki łączyć ją muszą z Saccardem.
— Nie jest to rzecz łatwa do powiedzenia — zaczął znowu — i przyznam się, że teraz w ostatniej obwili zadaję sobie pytanie, czy dobrze czynię, przychodząc do pani z takiemi zwierzeniami... Sądzę, że w tem, co czynię, zechce pani widzieć tylko chęć dania panu Saccardowi możności naprawienia dawnych błędów...
Istotnie pani Karolina zrozumiała już, jaką osobistością jest ten człowiek, skinęła więc przyzwalająco głową, pragnąc uniknąć długich a bezpożytecznych pertraktacyj. Zresztą Busch nie kazał się długo prosić i wnet przystępując do rzeczy, opowiedział znaną nam już historyę zgwałcenia Rozalii na schodach domu przy ulicy la Harpe, urodzenia dziecka już po zniknięciu Saccarda, śmierci matki, która w nędzy i rozpuście zakończyła życie, oraz dzieje dzieciństwa Wiktora, który rósł zaniedbany, rzucony na łaskę ubogiej krewnej, nie mającej czasu zająć się jego wychowaniem. Z początku pani Karolina słuchała tego opowiadania ze zdziwieniem, przypuszczała bowiem, że