Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Hołdując zasadzie, że należy zawsze wyzyskiwać wszelkie nieprzewidziane okoliczności, postanowił więcej jeszcze uwydatnić poważny pozór domu: wymagał, aby urzędnicy zachowywali się w biurze, jak klerycy podczas nabożeństwa, aby nikt nie mówił podniesionym głosem, aby przyjmowano i wydawano pieniądze z iście klasztornem namaszczeniem.
Przez cały ciąg burzliwego życia, Saccard nie był nigdy równie czynnym jak teraz. O siódmej rano, zanim urzędnicy zjawili się w biurach, za nim woźny napalił na kominku, on siedział już w swoim gabinecie, przerzucając dzienniki i załatwiając najwięcej naglącą korespondencyę. Po tem aż do godziny jedenastej przesuwało się przed jego oczyma mnóstwo znajomych, bogatych klientów, meklerów, remisyerów i całej masy giełdowców, nie licząc już naczelników biur, którzy przychodzili po rozkazy. Znalazłszy chociażby chwilkę wolnego czasu, wstawał od stołu i szybko przebiegał rozmaite biura, w których urzędnicy żyli w nieustannej trwodze jego niespodzianego przyjścia. Istotnie, co dzień prawie zjawiał się o innej porze. O jedenastej szedł na śniadanie do pani Karoliny; jadł i pił dużo z apetytem człowieka chudego, któremu jedzenie dodaje sił a nie tuszy. Godzina, którą tu spędzał, nie była straconą bezużytecznie, gdyż — jak sam mawiał — wtedy to spowiadał swoją przyjaciółkę a właściwie zasięgał jej zdania o ludziach i rzeczach, cho-