Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

bezwzględną pobłażliwość, byle tylko jemu nic nie zagrażało.
— Dalibóg, masz racyę, ojcze, jeżeli cię to nie męczy. Mnie reumatyzm już dokucza...
Rozsiadł się wygodnie w fotelu i biorąc do rąk gazetę, dodał:
— Nie zajmuj się mną, ojcze, przyjmuj dalej swoich gości, jeżeli ci moja obecność nie przeszkadza. Przyszedłem trochę zawcześnie, bo nie zastałem doktora, do którego wstępowałem po drodze.
W tejże chwili wszedł kamerdyner z zapytaniem, czy pan może przyjąć hrabinę de Beauvilliers. Saccard zadziwił się nieco, chociaż w Domu pracy niejednokrotnie już spotykał swoją — jak ją nazywał — arystokratyczną sąsiadkę. Dawszy lokajowi polecenie wprowadzenia jej natychmiast, rozkazał odprawić wszystkich innych interesantów, czuł się bowiem bardzo znużonym i głodnym.
Wchodząc do gabinetu, hrabina nie spostrzegła Maksyma, którego widać prawie nie było z poza wysokich poręczy fotelu. Zdziwienie Saccarda wzmogło się jeszocze, gdy ujrzał wchodzącą razem z matką Alicyę. Dziwnie uroczystym wydawał się pochód obu tych smutnych i bladych kobiet: matka szczupła była, siwa, wysoka i starzej nad swe lata wyglądająca, córka starzejąca się już z nieproporcyonalnie długą szyją. Saccard z po-