Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

znak przyzwolenia. Następnie dodał z uśmiechem:
— Mam nadzieję, że łaskawy pan nie odmówi mi rad swoich. Będziesz pan zajmował teraz tak świetne stanowisko, że pragnąłbym nieraz zasięgnąć u pana informacyj.
— Jak najchętniej — odrzekł Saccard, zrozumiawszy o co chodzi. — Do widzenia, nie ulegaj pan zbyt łatwo ciekawości tych dziewcząt.
Sam rozśmieszony swym żartem, pożegnał Sabatiniego i wypuścił go bocznemi drzwiami, przez które zwykle wyprowadzał interesantów, choąc im oszczędzić przykrości przepychania się przez natłoczoną poczekalnię.
Następnie uchyliwszy drzwi główne, wprowadził do gabinetu pana Jantrou. Od jednego rzutu oka dostrzegł cale zaniedbanie biednego człowieka, brak środków do życia, rękawy surduta powycierane na stołach kawiarnianych w oczekiwaniu jakiegoś zajęcia. I teraz, jak dawniej, giełda obchodziła się z nim po macoszemu, a jednak dbał zawsze o elegancyę i starannie rozczesywał brodę. Cynik ten, niepozbawiony wyższego wykształcenia, rzucał od czasu do czasu kwieciste zdania, przypominające epokę jego retorycznych popisów w uniwersytecie.
— W tych dniach właśnie miałem pisać do pana — zaczął Saccard. — Układając listę naszego personelu, zapisałem pana na jednego z pierw-