Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Przychodzę do pana margrabiego z prośbą — rzekł Saccard, przystępując wprost do przedstawienia celu swych odwiedzin. Ale margrabia nie dał mu dokończyć rozpoczętego zdania:
— Nie, nie, nie mam czasu. W tych dniach muszę odrzucić co najmniej z dziesięć bardzo korzystnych propozycyj.
Ale gdy Saccard dodał z uśmiechem:
— Daigremont przystał mnie tutaj.
— A! Daigremont do tego należy! — żywo zawołał margrabia. — Ha! w takim razie możesz pan liczyć i na mnie.
Gdy gość chciał mu w głównych przynajmniej zarysach przedstawić cele i działalność zamierzowej instytucyi, margrabia zamknął mu usta z uprzejmą obojętanścią wielkiego pana, który nie żąda bliższych objaśnień, gdyż instynktownie wierzy w uczciwość ludzką.
— Proszę, nie mów mi pan nic więcej... Nie chcę wiedzieć o niczem. Jeżeli potrzebujecie mego nazwiska, daję je wam bardzo chętnie. Powiedz pan Daigremontowi, aby urządzał wszystko, jak mu się podoba.
Siadając znowu do dorożki, uradowany Saccard śmiał się w duchu.
— Drogo on nas będzie kosztował, ale, co prawda, świetnie się prezentuje — pomyślał, poczem głośno krzyknął do dorożkarza:
— Jed źteras na ulicę des Jeûneurs!