Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chunku jakiemuś kulisyerowi, któremu poprzedniego dnia dał był zlecenie, a który niewątpliwie go okradał. Potem zbliżył się jakiś handlarz starożytności, niosąc w ręku złotą emaliowaną szkatułkę z ośmnastego stulecia. Ale Gunderman rzuciwszy okiom na szkatułkę, poznał natychmiast, że nie ma ona wartości prawdziwego antyku.
Następnie przybyły dwie panie: jedna stara z dużym, spiczastym nosem, druga młoda i bardzo ładna brunetka; prosiły one bankiera, aby zechciał przyjść do nich i obejrzeć komodę w stylu Ludwika XV. Bankier w krótkich lecz stanowczych słowach dał im odmowną odpowiedź. Potem znowu zjawił się jubiler z rubinami; za nim weszło dwóch wynalazców; potem zjawiali się anglicy, niemcy, włosi, ludzie różnych płci, stanów i narodowości. A podczas tych wizyt na chwilę nawet nie ustawała defilada remisyerów, którzy, powitawszy bankiera stereotypowym ukłonem, takimże stereotypowym ruchem w milczeniu podawali mu cedułę. Tymczasem w miarę zbliżania się pory otwarcia giełdy, fala kantorowiczów coraz gwałtowniej napływała do gabinetu, przynosząc depesze i żądając podpisów.
Nagle wrzawa wzmogła się jeszcze: do gabinetu wtargnął konno na kiju pięcio czy sześcioletni chłopaczek, grając na trąbce: tuż za nim wbiegły dwie dziewczynki, jedna trzyletnia, druga o pięć lat od niej starsza i wskoczywszy na fotel dziad-