Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Mazaud odprowadził go do drzwi i ściskając mu rękę, rzekł raz jeszcze:
— Źle pan robisz; należałoby koniecznie rozmówić się z Gundermanem w sprawie tego syndykatu.
— Nigdy! — ze złością krzyknął Saccard.
Wychodząc już, przed okienkiem kasy spostrzegł Mosera i Pilleraulta: pierwszy z wyrazem niezadowolenia na twarzy chował do pugilaresu siedm czy ośm tysięcy franków, stanowiących zysk z gry giełdowej za ostanie dwa tygodnie, drugi płacił przegrane kilkanaście tysięcy franków i nie martwiąc się poniesioną stratą, rozmawiał głośno i wesoło. Zbliżała się pora śniadania oraz otwarcie giełdy; kantor się wyludniał; przez uchylone drzwi od wydziału likwidacyjnego dochodziły odgłosy śmiechu Gustawa, który opowiadał Flory’emu jak podczas wycieczki łódką jedna z wioślarek wpadła w wodę i zgubiła tam wszystko... nawet pończochy!
Na ulicy, Saccard spojrzał na zegarek; jedenasta już! tyle czasu stracił napróżno! Nie, teraz nie pójdzie już do Daigremonta!... Przed chwilą nie mógł pohamować oburzenia na samą wzmiankę o Gundermanie, teraz jednak postanowił pójść do niego. Wszakże spotkawszy go w restauracyi Champeaux, chcąc położyć koniec złośliwym jego uwagom, zapowiedział mu swoją bytność, oraz zamiar założenia wielkiego banku... Usprawiedliwiał się sam przed sobą, iż nic od niego nie żąda,