Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

cie zawsze im cięży, bo widzą je w czarnych barwach.
O! wszak i ja nie łudzę się uciechami lub pięknością naszego żywota! Dużo bardzo przeżyłam, przyjrzałam się rzeczywistości i wiem ile brudów spotykać trzeba na każdym kroku. Ale cóż poradzić! byłam i zawsze pozostanę przywiązaną do życia. Zkąd to wynika? sama nie wiem. Choć wszystko chwieje się wokoło mnie i w gruzy pada, ja nazajutrz staję na ruinach z wesołością i nadzieją w sercu...
Nieraz przychodziło mi na myśl, że życie moje jest na małą skalę obrazem doli całej ludzkości, która żyje w strasznej nędzy, lecz wciąż się odradza młodością każdego nowego pokolenia... Ilekroć nowy cios mnie spotka, nowa młodość, nowa wiosna przynosząca obietnicę bujnego plonu budzi i rozgrzewa serce moje. To, co mówię, jest tak dalece zgodnem z prawdą, że gdy doznawszy cierpienia wyjdę na ulicę, na słońce, zaczynam znów wierzyć, kochać i czuję się szczęśliwą. Czas nawet nie ma władzy nademną, jestem do tego stopnia naiwną, iż zbliżam się ku starości, sama o tem nie wiedząc. Za dużo... jak na kobietę... czytałam; idę naprzód, nie zdając sobie sprawy dokąd dojdę, ale w tej mierze i świat cały niewiele więcej wie odemnie. Tylko... mimowoli prawie... doznaję wrażenia, że dążymy wszyscy ku czemuś, co jest niewypowiedzianie dobrem i miłem.