Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dok nieszczęścia innych dodawał jej siły do zniesienia okropnego ciosu zburzenia całej przeszłości, co w pierwszej chwili wydawało jej się utratą wszelkiej na przyszłość nadziei. Nieraz dziwiła się sama, gdy uśmiech zjawiał się na jej ustach.
W głębokiej zadumie pogrążona, przez chwilę jeszcze śledziła wzrokiem obie kobiety, przechadzające się po ogrodzie, zarosłym pleśnią i mchami.
— Powiedz mi pan, dlaczego ja nie mogę wytrwać w smutku? — spytała nagle, zwracając się do Saccarda. — Nie! smutek mój nie trwa i nigdy nie trwał długo!... cobądź mnie spotyka, nie jestem zdolna zawsze być smutną... Jest że to egoizm? To byłoby ohydnem!.. a zresztą, nie! nie zasługuję na nazwę egoistki, bo wesołość usposobienia nie przeszkadza mi odczuwać głęboko najmniejszego cierpienia innych. Jakże to pogodzić? jestem wesołą a jednak zalewałabym się łzami na widok każdej niedoli, gdyby rozsądek i konieczność panowania nad sobą nie przekonywały mnie, że kawałek chleba będzie nędzarzowi większą pomocą niż moje łzy daremne.
Mówiąc to, roześmiała się swobodnym śmiechem kobiety energicznej, która przekłada czyn nad gołosłowne utyskiwania.
— A jednak Bóg tylko wie, czy nie miałam prawa zwątpić już o wszystkiem! — dodała po chwili z westchnieniem. — Ach! podczas całego życia nie byłam zepsuta powodzeniem! Bita, zniewalana