do pracowni zbitej z desek, gdzie zastał swego bratanka w roboczem ubraniu i z zasmolonemi rękoma od dopiero co piłowanego żelaza. Dopasowywał jedną z części motoru swego pomysłu. Patrząc na tego dwudziestotrzyletniego olbrzyma, uznojonego przy warsztacie, trudnoby się było w nim domyśleć jednego z najlepszych uczniów liceum Condorceta, gdzie wszyscy trzej bracia Fromont jaknajlepsze po sobie zostawili wspomnienie. Ukończywszy klasy liceum, Tomasz rzucił się z zapałem do ręcznego rzemiosła, radując się, iż będzie mógł pracować przy boku ojca i stać się posłusznym wykonawcą jego woli. Tomasz równie miał trzeźwy umysł jak i obyczaje. Zwykle milczący i zajęty pracą, nie miał dotąd kochanki, lecz utrzymywał, że jeśli spotka dziewczynę, która mu do gustu przypadnie, zaraz się z nią ożeni.
Ujrzawszy wchodzącego Piotra, drgnął zaniepokojony i, wszystko rzuciwszy, pobiegł ku niemu, pytając:
— Czy ojcu jest gorzej?...
— Nie, nie... uspokój się... przychodzę tutaj, bo twój ojciec, przeczytawszy w dzisiejszych dziennikach o szydle znalezionem przy ulicy Godot-de-Mauroy, zaniepokoił się przypuszczeniem, iż policya przybędzie tu dla zrobienia rewizyi.
Tomasz, uspokoiwszy się o zdrowie ojca, uśmiechął się i rzekł:
Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/311
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.