powrócił do Paryża i znów zająwszy skromną posadę profesora, pędził cichy, pracowity i smutny swój żywot człowieka pożytecznego i nieszukającego rozgłosu.
Piotr wkrótce wrócił do sypialni, a stanąwszy przy łóżku, rzekł do Wilhelma głosem drżącym ze wzruszenia:
— Morin przyprowadził Barthèsa, który w obawie grożącego mu niebezpieczeństwa prosi, bym go schronił u siebie.
— Mikołaj Barthès! — zawołał Wilhelm z gorączkowem uniesieniem — Mikołaj Barthès, to bohater, dusza niezrównanej czystości! Znam go, podziwiam i kocham całem sercem! Otwórz mu swój dom i niechaj tu będzie jak u siebie!
Bache i Janzen spojrzeli na siebie i lekko się uśmiechnęli, a po chwili ten ostatni rzekł zwolna z zimną ironią:
— Dla czego pan Barthès przypuszcza, że może być w niebezpieczeństwie?... Prawie wszyscy przypuszczają, że oddawna już umarł... Nikt się go nie obawia i nie uważa za szkodliwego.
Barthès miał lat siedemdziesiąt cztery, z których blizko piędziesiąt spędził w więzieniu. Odzyskiwaną wolność tracił prawie że natychmiastowo i jako więzień poznał wszystkie cytadele, cierpiąc prześladowanie wszystkich rządów zmieniających się we Francyi. Będąc jeszcze młodzieniaszkiem, marzył o braterstwie ludów i apo-
Strona:PL Zola - Paryż. T. 1.djvu/240
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.