Strona:PL Zola - Płodność.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

gnębione, miały wszystkie cechy dzieci pozostawionych na łasce służby.
— Więc naprawdę byłaś chora?... — spytała Walentyna schylając się ku córce. — Ale teraz już nic ciebie nie boli?... Nie... wszak prawda że nic ciebie nie boli?... Pocałuj mnie moja maleńka... Pocałuj papę i poproś, by się nie martwił z twojego powodu.
Już się roześmiała, zapomniała o zdrowiu dziecka i zaczęła mówić o czem innem, lecz spostrzegłszy wzrok Mateusza, rzekła wprost do niego:
— Ach te ukochane małe stworzonka! ile to kłopotu rodzice z niemi miewają!... Jak pan widzisz ubóstwiamy naszego syna i córkę, chociaż oboje z mężem jesteśmy zdania, że dla własnego ich szczęścia lepiej byłoby, gdyby się nie urodzili... Ale nawet pan nie możesz mi zrobić zarzutu, iż się wyłamałam z pod obowiązku macierzyństwa... jestem w porządku w obec ojczyzny... mam aż dwoje, czyż można odemnie więcej żądać?...
Mateusz odpowiedział jej tym samym żartobliwym tonem:
— Pozwalam sobie na zaprzeczenie... pani bynajmniej nie jesteś w porządku... Dobro ojczyzny wymaga od nas conajmniej czworo potomstwa... Zapewne pani pamięta słowa doktora Boutan, który każdej ze swoich pacyentek nie mające j