Strona:PL Zola - Płodność.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Nie odpowiedziawszy, zwróciła się do panny służącej, która czekała na rozkazy.
— Celestyno, proszę, byś ani na chwilę od nich nie odeszła... pamiętaj że nie chcę, aby dzieci zachodziły do kuchni. A już się to zdarzało... otóż nie chcę tego. Niech zjedzą obiad o godzinie w pół do ósmej a o dziewiątej rozbierzesz je i położysz spać. I niechaj zaraz zasną!
Celestyna słuchała rozkazów pani z pokorną i posłuszną miną, chociaż dwuznaczny uśmiech dawał się odczuwać na jej wązkich ustach. Nie na próżno była już od pięciu lat w służbie w Paryżu, by nie wiedzieć jak się postępuje z dziećmi, gdy państwo wyjdą z domu.
— Proszę pani — rzekła z prostotą — panna Łucya jest trochę niezdrowa.. znów miała wymioty.
— Co?... znów wymiotowała! — krzyknął niezadowolony ojciec. Ciągle tylko o tem słyszę! czyż te dzieci bez przerwy wymiotują?... I zawsze się o tem dowiaduję w chwili, gdy wychodzimy z domu! Droga Walentyno, trzeba koniec temu położyć... to bardzo nieprzyjemna rzecz o tem ciągle słyszeć... wreszcie życzę sobie, aby nasze dzieci chowały się zdrowo.
Matka zniecierpliwionym ruchem dała do zrozumienia, że nie jest w możności temu zaradzić. Dzieci były rzeczywiście bardzo wątłego zdrowia, przebyły mnóstwo chorób i prawie stale miały katar i gorączkę. Małomówne, jakby przy-