Strona:PL Zola - Płodność.djvu/957

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wyrzucili jak szczeniaka na ulicę, ale którzy niemniej jednak nie mieliby chyba do tego stopnia złego serca, aby mu odmówić talerza zupy.
Norynie łzy nabiegły do oczu. Ten powrót opuszczonego tego nędzarza był dopełnieniem już miary wszystkiego dla niej; taki zuch dorosły, co ją przychodzi oskarżać i woła, że jest głodny, niemały wnosi z sobą niepokój. On, zły, że z niej nic wydobyć nie może prócz drżeń i łkania, zwrócił się do Cecylii.
— Wiem, pani jesteś jej siostrą... Powiedzże jej przecie, że to głupstwo, tak sobie psuć krew. Przecież ją nie zamorduję, z pewnością. To zabawne, że jej mój widok taką sprawia przyjemność... Przecież nie wyrabiam hałasów, nie powiedziałem nawet na dole nic odźwiernej, przysięgam.
Wreszcie, kiedy i Cecylia, nie odpowiadając mu nic, podążyła Norynie na ratunek, zwrócił znów teraz z kolei uwagę na dziecko, wylękłe również, które pobladło bardzo, zobaczywszy, że obie jego mamy są czegoś zmartwione.
— Więc ten malec, to zapewnie brat mój?
Nagle przecież Noryna zerwała się i wyprostowana, stanęła między nim a dzieckiem. Przyszła jej szalona myśl do głowy, że jej dziecku grozi jakieś niebezpieczeństwo, że tu zajść może coś takiego, co ich wszystkich zgnębi. Chciała nie okazać się złą dla niego, chciała nawet zdobyć się na jakie serdeczniejsze słowa. Ale straciła formalnie głowę, odchodziła od przytomności,