Strona:PL Zola - Płodność.djvu/919

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

fij. Szkic wielkiego dębu służyć miał za tło dwu najmłodszym Beniaminkowi i Wilhelmowi.
Mateusz i Maryanna unosili się zachwyceni, rozrzewnieni tym całym szeregiem defilujących różowych buziaków, które poznawali dokładnie. Byli tam dwaj bliźnięta w kolebce jeszcze, obejmujący się obaj uściskiem; była Róża, nawet, droga zmarła, w koszulce; był Ambroży, był Gerwazy, nadzy, kąpiący się w słońcu oddani zapasom na trawie; był Grzegórz, był Mikołaj w pośród szkółki drzewek, wybierający sroki z gniazda; była Klara, były trzy pozostałe dziewczynki, Ludwika, Magdalena, Małgorzata upędzające na oklep konno. Co wszakże najwięcej rozrzewniło Maryannę to wizerunek najmłodszego chłopczyka, Beniaminka, liczącego w tej chwili właśnie dziewięć miesięcy wieku, którego Karolina umieściła pod dębem w tym samym wózku co swego chłopczyka, Wilhelma, będącego w zupełnie jednym z nim wieku, który o tydzień tylko później przyszedł na świat.
— Stryj i synowiec — ozwał się Mateusz żartem. Bądź co bądź przecież stryj jest przodkiem bo jest o cały tydzień starszym.
Oczy Maryanny zaszły łzami radości, na ustach rozkwitł uśmiech. Akwarela drżała nieco w jej rękach rozradowanych.
— Drogie moje skarby! mój syn kochany, mój drogi wnuczek! i wśród tych ukochanych istot raz jeszcze znowu jestem matką i babką!... Ach!