ręce czwartej, aby jej wykazać, jak to się pozbywać należy rodzimego gnoju, Konstancya coprędzej podążyła za swym towarzyszem, przejęta głębokiem obrzydzeniem.
Na trotuarze jednak zatrzymała się, nie zaraz wsiadła do powozu, zamyślona, przejęta na nowo ostatniem słowem, które z sobą unosiła.
— Słyszałeś, to nieszczęsne dziecko może jest w Paryżu.
— Bardzo to być może, wszyscy przychodzą osiąść na tej mieliźnie.
Umilkła znowu, zdawała się zastanawiać, wahać, wreszcie zdecydowała się a głos drżał jej cokolwiek.
— A matka jego, kuzynie, czy wiesz gdzie mieszka. Wszakże mówiłeś mi, żeś się nią przez jakiś czas zajmował?
— Rzeczywiście.
— A więc słuchaj... A przedewszystkiem nie dziw się, mój drogi, raczej żałuj mnie, bo doprawdy cierpię bardzo... Znowu opanowała mnie myśl jedna, wyobrażam sobie, że skoro to dziecko jest w Paryżu, mogło odnaleść tu matkę swoją i kto wie czy nie jest teraz u niej lub przynajmniej czy ona nie wie o miejscu jego pobytu... Nie, nie, nie mów mi, że to niemożliwe. Możliwe jest wszystko.
Zdziwiony, wzruszony dziwnemi urojeniami tej kobiety, tak spokojnej zazwyczaj, nie chciał narażać ją na większe jeszcze wzburzenie i przy-
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/821
Wygląd
Ta strona została skorygowana.