sobie pozwalała; wszak nawet la Couillard zawsze się tak urządza, by chociaż jedno niemowlę było u niej zdrowe a niektóre zupełnie odchowa, aby mieć się czem zasłonić, gdy jej grożą żandarmami.
— Ach, ta la Couillard! wyobraź sobie, moja droga, że kiedyś przyniosłam jej chłopczyka ślicznego jak Jezusik, był to syn bogatej panny, którą ojciec uważał nie tylko za córkę, ale i za żonę... Dała mi czterysta franków, by synaczka odchować aż do pierwszej komunii. Żył wszystkiego tylko pięć dni... Otóż znajduję, że to za krótko, la Couillard zbyt prędko się z tem załatwia... Nagadałam jej za to co się zmieści i zapowiedziałam, że nie chcę, aby mnie gubiła na honorze... Mnie bo zgubi moje dobre serce... Nie umiem odmówić przysługi, gdy mnie o to proszą a przecież Bóg widzi, że kocham dzieci!... Przecież całe życie tylko z niemowlętami mam do czynienia i z własnej ochoty taki zawód sobie obrałam... Ale jeżeli ty znów będziesz miała dziecko...
— A niechaj mnie Bóg od tego broni — zawołała z przejęciem Celestyna. Dwa razy dałam się złapać, ale teraz już jestem doświadczona i umiem się ustrzedz zła.
— Tak, ale wyobraźmy sobie, że znów masz dziecko, więc zarazbym ci powiedziała: „moja droga, nie powierzajmy go la Couillard, bo nie trzeba Boga wyprowadzać z cierpliwości.“ Prze-
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/468
Wygląd
Ta strona została skorygowana.