Strona:PL Zola - Płodność.djvu/379

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Zamiast stołu była ziemia pokryta wiosenną trawą. Mateusz odczepił koszyk zawieszony na przodzie wózka a matka zaczęła obdzielać dzieci przygotowanemi w domu krajankami chleba! Dzieci zamilkły gryząc i łykając z tak wyśmienitym apetytem, że aż miło było patrzeć. Ale Gerwazy zaczął krzyczeć, zniecierpliwiony, że jego najpierwej nie obsłużono.
— Tak, tak mój maleńki! o tobie zapomniano! — mówiła do niego matka. — Ale i ty dostaniesz! Otwórz pyszczek a będziesz miał swoją porcyę!...
Z prostotą i spokojnie, rozpięła stanik i wydostała pierś białą, delikatną jakby z jedwabiu, nabrzmiałą mlekiem, z różowym drobnym pączkiem z którego życie tryskało. I uczyniła to siedząc skąpana w złotych promieniach słońca, niepomna wstydu a nawet niepokoju, że ją może kto zobaczyć gołą, bo ziemia była goła, rośliny i drzewa były gołe i jak ona płynące sokami życia. Wyjąwszy dziecko z wózka, usiadła z niem na trawie, nieledwie znikając wśród bujnej roślinności, pędzonej ciepłem kwietniowych słonecznych promieni. Dziecko przytulone do obnażonych jej piersi, wciągało w siebie strumyki mleka, tak jak te niezliczone rośliny pojące się życiem, które wysysały z ziemi.
— Był głodny — rzekła. — No, no! proszę mnie nie szczypać tak mocno, ty mały żarłoku...