w domu państwa Beauchêne, albowiem w chwili gdy siadano do obiadu, Maurycy padł na ziemię zemdlony. Przez kilkanaście minut nie można go było docucić a przez cały ten czas wystraszeni rodzice kłócili się pomiędzy sobą, wzajemnie na siebie winę zwalając, iż chłopiec był dziś rano na spacerze pomimo mrozu: tak, to niedorzeczna ta przechadzka jest tego przyczyną, przeziębił się; tak twierdzili, chcąc uspokoić swe wewnętrzne zatrwożenie. Zwłaszcza Konstancya była wylękła. Trzymając zemdlałego syna na kolanach, była chwila, że drgnęła w obawie, czy aby nie umarł?.. Po raz pierwszy stanęło w jej umyśle przypuszczenie, że Maurycy może wogóle umrzeć. Ból targnął ją silnie za serce i jako matka teraz dopiero odczuła całą głębię swej macierzyńskiej miłości. Lecz może na równi cierpiała w niej i ambicya kobiety, marzącej dla syna jedynaka o książęcym losie, zapewnionym zbieranemi dla niego milionami. Jakto?.. więc ten ukochany przez nią Maurycy może umrzeć?.. i ona wtedy pozostanie bez dziecka?... bez dziedzica rodzicielskiego majątku?.. A może byłoby rozsądniej zabezpieczyć się posiadaniem drugiego dziecka?.. Dlaczego tak zawzięcie tego się strzeże?... Myśli te lotem błyskawicy przemknęły przez umysł Konstancyi, lecz poczuła, iż w niej nazawsze pozostawią ślad niezatarty, jakby nadmiarem bólu piętnujący jej serce. Lecz Maury-
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/259
Wygląd