Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Płodność.djvu/247

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Pokorna, biedna stara kobieta, zmordowana nędzą całego swego życia, trzęsła się z obawy, że zbyt śmiało wypowiedziała się, że miała odwagę oskarżać potężnego człowieka, od którego woli są zawisłe losy całej jej rodziny. Jakby teraz dopiero dostrzegłszy obecność Cecylki, oraz Irmy, które chciwie przysłuchiwały się rozmowie, ulżyła sobie, krzyknąwszy na nie:
— Czego tu stoicie, kiedy wam kazałam pilnować, czy kto nie nadchodzi?.. Precz mi ztąd! idźcie tam, gdzie macie wyznaczone stać na straży... dzieci nie powinny podsłuchiwać o czem mówią z sobą starsze osoby...
Dziewczynki nie ruszyły się z miejsca, bo zbyt dobrze się bawiły, więc postanowiły pozostać a matka znów o nich zapomniała, mając myśl zajętą ważniejszemi sprawami.
Mateusz był wzruszony, lecz wahał się cośkolwiek przyrzekać, przewidywał bowiem aż nadto dobrze, jaką odpowiedź otrzyma od Beauchćêne’a. Szukając więc sposobu wymówienia się od swej interwencji, rzekł:
— Moja dobra kobieto, wy się mylicie przypuszczając, że mogę wam być pomocny... Lękam się, że na nic wam się nie przydam, wdając się w tę sprawę...
Ale Norina przerwała mu, uznając, że powinna osobiście się odezwać. Przestała płakać i zaczęła mówić coraz energiczniej: