Strona:PL Zola - Płodność.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dyncze i zbiorowe, przerywane wybuchami wesołości i śmiechów. Coś tam rzucano, z odgłosu sądząc, niezawodnie były to poduszki, latające w powietrzu jako pociski i głucho padające na ziemię, podczas gdy drobne piąstki biły w scianę, jak w bęben.
— Tak... tak... powiedz im, że mogą przyjść — rzekła Maryanna. — Rozdokazywali się i wszystko tam w pokoju poprzewracają.
Ojciec teraz zapukał pięścią w ścianę. Na to wezwanie rozległ się okrzyk tryumfu ze strony dzieci, które na ten znak wyczekiwały. Zaledwie że ojciec zdążył otworzyć drzwi sypialni a już cała czwórka była na korytarzu, biegnąc i przepychając się.
Wtoczyli się do pokoju w długich nocnych koszulach, opadających na bose nóżki i drepcząc, gwarząc, śmiejąc się, potrząsali ciemnemi, kędzierzawemi czuprynami, z pod których wyglądały różowe buzie o błyszczących oczach, rozweselonych niewinną swawolą. Ambroży chociaż był młodszy, zaledwie pięcioletni, szedł naprzód, jako najwięcej zuchowaty z całego rodzeństwa. Błażej i Denizy, pyszniący się ze starszeństwa i z ukończenia lat siedmiu, byli nieco poważniejsi, zwłaszcza Denizy, który uczył czytać całą gromadkę; Błażej zaś był nieśmiały, trochę tchórzowaty i często rozmarzony. Obadwaj prowadzili pomiędzy sobą Rózię, ciągnąc ją to w jedną, to w drugą stronę, z czego dziewczynka niezmiernie się