Strona:PL Zola - Płodność.djvu/1115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Rocznica przypadała na dzień 2 czerwca; wiosna była tego roku nieporównanie łagodna i przepiękna. To też postanowili, że śniadanie odbędzie się na dworze, że stół ustawionym zostanie naprzeciw pawilonu, pośrodku obszernego trawnika, zamkniętego kotarami wspaniałych jaworów, niby olbrzymi salon zieleni.
Będą u siebie, w samemże łonie dobroczynnej, życzliwej tej ziemi, pod dębem środkowym, rozrosłym dziś w olbrzyma a zasadzonym niegdyś dłońmi dwojga protoplastów rodu, którego rozmnażająca się falanga miała obchodzić płodność darzącą szczęściem.
I uroczystość została ułożoną, zorganizowaną w wielkim porywie wesela i miłości. Wszyscy zapalili się do tego, by w niej uczestniczyć, wszyscy przybiegli na tę schadzkę tryumfalną, począwszy od starców o białych jak śnieg włosach aż do dzieciaków, co ssały jeszcze własny palec.
I niebo błękitne, co zawisło szerokim stropem nad nimi i płomienne słońce nawet, chciały również wziąć udział w uroczystości tak samo jak folwark cały, źródła ciekące, kwitnące pola, pełne przyrzeczeń żniw obfitych.
Wspaniała to była ta podkowa rozszerzona, ten stół obszerny, ustawiony pośród traw ze zbytkiem naczyń i olśniewającej bielizny, obsypany poprzez liście iskierkami blasków. Dostojne małżeństwo, ojciec i matka rodu, mieli zasiąść tuż