naście lat wstecz, przypomniał sobie starego Moineaud, zobaczył jak ojciec podnosi Błażeja w tem samem miejscu, gdzie syn przyszedł podnieść Morange’a i Aleksandra. Błażeja! nagłe światło rozświeciło ciemności, okropne podejrzenie olśniło jego oczy w tych straszliwych mrokach, gdzie zwątpienie wiodło go dotąd na oślep tylko; pozostawiając zatem Dyonizego na dole, postanowił zajść na górę do Konstancyi.
Na górze przecież, kiedy Mateusz zamierzał już zwrócić się w kurytarz, łączący fabrykę z pałacem, raz jeszcze zatrzymał się mimowolnie przy windzie.
Tutaj to właśnie przed czternastu laty Morange, zastawszy windę spuszczoną, zeszedł na dół uprzedzić ludzi, kiedy Konstancya tymczasem, jak mówiła, spokojnie poszła do siebie, w tej samej chwili gdy Błażej, nadchodząc z głębi ciemnej galeryi, upadł w otchłań rozwartą.
I opowiadanie to, któremu podówczas wszyscy uwierzyli w końcu, poczuł w tej chwili jak było kłamliwem; przypomniał sobie spojrzenia, słowa, chwile ciszy — i nagle nabrał pewności, na którą złożyło się wszystko to, czego nie zrozumiał był wówczas, wszystko, co w tej chwili nabierało okropnego znaczenia.
Tak, to było pewne, jakkolwiek tonęło wszystko w potwornej pomroce utajonych, nikczemnych zbrodni, gdzie pozostaje zawsze cień przeklętej jakiejś tajemnicy. To zresztą było wyjaśnieniem
Strona:PL Zola - Płodność.djvu/1065
Wygląd
Ta strona została skorygowana.