Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/461

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Renata stała zmięszana. Nie pojmowała, wyobraziła sobie, że ta garbata szydzi z niej. Potem, kiedy Mareuil z córką już wyszedł, powtarzając kilkakrotnie: „do niedzieli!“, popatrzała na swego męża, następnie na Maksyma przerażonemi oczyma a widząc ich spokojnych, zadowolonych, ukryła twarz w obie dłonie i uciekła, kryjąc się w głębi cieplarni.
Tu aleje były puste. Wielkie liście palm drzemały a na ciężkiej powierzchni basenu dwa pąki nymfei rozchylały się powolnie. Renata chciałaby módz zapłakać, ale to wilgotne gorąco, ta woń przenikliwa, chwytały ją za gardło, dławiły w niej rozpacz. Popatrzała na ziemię u nóg swoich, na brzegu basenu, na to miejsce, gdzie na żółtym piasku rozściełała przeszłej zimy niedźwiedzią skórę. A kiedy, podniosła oczy, widziała jeszcze jedną figurę kotyliona w głębi po przez dwoje drzwi rozwartych na oścież.
Hałas był ogłuszający, tłok zmięszanych z sobą postaci, wśród którego nie odróżniała nic z początku prócz fruwających sukien i nóg czarnych, kręcących się i drepcących. Głos pana de Saffré krzyczał: „Zmiana dam, zmiana dam!“ I pary przebiegały pośród obłoków żółtawego kurzu: każdy tancerz zrobiwszy, dwa lub cztery obroty walca, rzucał swą damę w objęcia swego sąsiada, który znów oddawał mu swoją. Baronowa de Meinhold w kostiumie Szmaragdu padała tak z rąk hrabiego de Chibray w ręce pana Simpsona, on pod-