Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/453

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

raz; wydało jej się, że rośnie, że jest większy jakiś w tych nadludzkich wysiłkach, wśród tych olbrzymich szachrajstw, tej myśli upornej, tej idei fixe natychmiastowego zebrania niezmiernej fortuny. Przypomniała go sobie, przeskakującego przeszkody, nurzającego się w błocie i nie pozwalającego sobie bodaj na tyle choćby czasu, ile go potrzeba na otarcie się; byle tylko przybyć przed oznaczoną godziną; nie zatrzymującego się ani na chwilę choćby dla użycia zdobytych bogactw, ale w biegu tylko żującego złoto.
Potem, po za twardem ramienieniem ojca ukazała się jasnowłosa, ładna twarz Maksyma; miał na ustach jasny, promienny uśmiech dziewczyny, w oczach niespuszczających się nigdy, próżnię szurgotów ulicznych, przedział na środku głowy, ukazujący białość czaszki. Drwił sobie z Saccarda, z tej burżuazyi, co go znagla do zadawania sobie tylu trudów dla pozyskania tych pieniędzy, które on pochłania z tak zachwycającem próżniactwem. On był męzką utrzymanką. Białe, miękie i długie jego dłonie, opowiadały o jego występkach. Ciało, nie pokryte włosem, miało znużoną pozę zaspokojonej żądzy kobiety. Przebijało to w całej tej istocie znikczemniałej, tchórzliwej i miękiej, gdzie zepsucie płynęło łagodnie, jak ciepła woda, nie połyskując choćby ciekawością złego. On się poddawał tylko.
Renata, widząc te dwie postacie, występujące z bladych cieniów zwierciadła, cofnęła się o krok