Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/306

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Trzeba będzie zaprowadzić cokolwiek porządku w moich papierach... Twoja żona mnie przeraża, mój kochany. Nie chcę, żeby miano kiedy jeszcze kłaść u mnie pieczęcie na niektórych rzeczach.
Saccard nie należał do ludzi, którzyby tego rodzaju aluzye znosili spokojnie, zwłaszcza też kiedy wiedział wybornie czego się należy trzymać w kwestyi tak lękliwego porządku, który panował w biurach tej osobistości. Cała jego drobna osóbka, chytra a czynna, buntowała się przeciw groźbom, któremi chciał go zastraszyć ten wytworny lichwiarz w jasno-żółtych rękawiczkach. Co najgorsze, to że czuł jak go przejmuje lęk na myśl o możliwym skandalu; i widział się już wygnanym brutalnie przez brata, żyjącym w Belgii z dochodów jakichś niedających się wyznać pośrednictw. Pewnego dnia oburzył się już na seryo.
— Słuchaj, mój mały — — rzekł do swego wspólnika — jesteś bardzo miłym chłopcem, ale zrobiłbyś lepiej, gdybyś mi oddał te papiery, co to wiesz. Zobaczysz, że te szpargały jeszcze nas kiedy z sobą poróżnią.
Tak zagadniony lichwiarz udał ogromnie zdziwionego, uścisnął obie dłonie „kochanego swego mistrza“, zapewniając go o swem zupełnem oddaniu i życzliwości. Saccard pożałował swego zniecierpliwienia. W tym to właśnie okresie pomyślał na seryo zbliżyć się do żony; może jej potrzebować kiedy przeciw swemu wspólnikowi i powiadał so-