Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/287

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jego w głębi wielkiego łoża w ciemności, widziała wciąż jeszcze Maksyma w krwawym odblasku kominkowego ognia jak wczoraj, patrzącego na nią oczyma, co ją paliły.
Młody człowiek wyszedł dopiero o szóstej rano. Dała mu klucz od furtki parku Monceau, każąc zaprzysiądz, że przychodzić tu będzie co wieczora. Gabinet tualetowy łączył się z małym salonikiem koloru jaskra za pomocą krętych schodów, ukrytych w murze. Z saloniku tego łatwo było dostać się do oranżeryi a ztamtąd wyjść już do parku.
Wychodząc o świcie pośród mgły gęstej, Maksym był cokolwiek olśniony swojem szczęściem. Przyjął je zresztą z tem poddaniem uprzejmem istot biernych.
— Tem ci gorzej — myślał — wszakże to ona chce tego, nie ja, ona przedewszystkiem... Ale dyabelnie dobrze jest zbudowana, to pewna; i miała racyę, daleko zabawniejsza jest w łóżku od Sylwii, ponętniejsza bez porównan a...
Osuwali się oni po pochyłości kazirodztwa od owego dnia już, kiedy Maksym w wytartym szkolnym mundurku zawisł na szyi Renaty, gniotąc jej kostium gwardyi francuzkiej. Od tej to chwili między nimi ciągle wzmagało się długotrwałe, postępujące zepsucie każdogodzinne. Dziwaczne wychowanie, które młoda kobieta dawała dziecku, jej nauki, ta poufałość, która z nich czyniła kolegów; dalej śmiałość żartobliwa ich zwierzeń wzajemnych: całe to zgubne pomięszanie praw i stanowi-