Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ale młodzieniec wychylił się, ścigając oczyma jakąś damę, której zielona suknia zaintrygowała go niepomiernie. Renata wsparła głowę o siedzenie karety i z przymkniętemi oczyma poglądała leniwie po obu stronach alei, nie widząc nic zgoła. Na prawo przesuwały się zwolna drzewa przerzedzonego Lasku, w głębi gąszcz nizkich krzaków z liściem oczerwieniałem i cienkiemi gałązkami; chwilami na drodze, przeznaczonej dla konnych, mijali panowie o smukłej postawie, ciency w pasie, których konie podnosiły w biegu obłoczki pyłu swemi kopytami. Na lewo, w dole zniżających się tarasów, drzemało jezioro, czyste jak kryształ, bez najmniejszej pianki, o prostych liniach brzegów, jakby wyciętych rydlem ogrodnika; z drugiej zaś strony tego przezroczego, jasnego zwierciadła znaczyły się dwie wyspy, między któremi most, co je łączy, szarzał ciemną kreską. Jodły wysp tych kreśliły na jasnem niebie iście teatralne kontury, wytrwałą ciemną swą zielonością stanowiąc rażący kontrast z bladem tłem nieba, woda odbijała tę zieleń ciemną, niby frendzle kurtyny umiejętnie udrapowanej na brzegach horyzontu. Ten skrawek natury, ta dekoracya, zda się, świeżo malowana, kąpała się w lekkim cieniu, w mgle błękitnej, dodając dalszym planom dziwnego, nieujętego uroku. Na przeciwnem wybrzeżu, szalet — rzekłbyś wczoraj pomalowany dopiero, błyszczał w łunie zachodu jak klejnot nowy zupełnie, a te wstęgi żółtego piasku, te wązkie ogrodowe aleje, co wiją się wężykiem