zwoje włosów o słonecznym blasku przytrzymywał niedbale wpięty grzebień. Dumna i niewinna, pełna prostoty i szczerości, olśniewała promienną urodą.
— Już dzwonią, — zawołała, — to ksiądz biskup wyszedł z Opactwa.
Doniosły i poważny dźwięk dzwonu uroczystem brzmieniem napełniał powietrze. Hubertowie zajęli swe zwykłe miejsca w otwartem parterowem oknie. Anielka i Hubertyna, oparte o balustradę, Hubert za niemi. Byli tak blisko, że żaden szczegół przechodzącej procesji nie mógł ujść ich oczu.
— Gdzie mój koszyczek? — spytała Anielka.
Hubert podał jej koszyczek, napełniony płatkami róż.
— Och, te dzwony, — wyszeptała po chwili, — zdawaćby się mogło, że nas kołyszą.
Mały domek rozbrzmiewał dźwiękiem dzwonów. Ulica zamarła w oczekiwaniu. Zapach róż napełniał powietrze.
Minęło pół godziny. Nagle otwarły się wielkie wrota i ukazało się wnętrze katedry, rozjaśnione płomykami świec.
Wyniesiono krzyż i płonące pochodnie. Ksiądz Cornille wyjrzał i, widząc uroczysty, świąteczny nastrój ulicy, zatrzymał się w kruchcie, by sprawdzić, czy każdy zajął wyznaczone miejsce. Pochód rozpoczynały bractwa świeckie, dalej szły stowarzyszenia pobożne i szkoły; za niemi małe dzieci: dziewczynki w białych sukienkach, chłopcy, odświętnie ubrani. W środku szedł dziewięcioletni malec, jako święty Jan Chrzciciel, z baranią skórą, zarzuconą na chude, gołe ramionka. Cztery dziewczynki niosły na rozpiętem płótnie snop dojrzałych kłosów. Młode dziewczęta otaczały chorągiew Matki Boskiej; panie starsze, czarno ubrane miały także swoją chorągiew: Święty Józef, haftowany na
Strona:PL Zola - Marzenie.djvu/97
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.