Strona:PL Zola - Marzenie.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

go gorączkowego ruchu: ludzie popychali się, rozmawiali głośno, nawoływali, wbijając gwoździe i zawieszając dywany. Na rogu Wielkiej ulicy ustawiono ołtarz i ozdabiano go świecznikami i wazonami.
Anielka pobiegła tam, by zanieść dwa empirowe świeczniki, zdobiące kominek w salonie. Nie odpoczęła od rana, jakby unoszona przez wielką wewnętrzną radość. Gdy wracała z rozrzuconemi włosami, Hubert zażartował:
— Krzątasz się, jak na swoim ślubie. Może to dziś twój ślub?
— Ależ naturalnie — odpowiedziała wesoło.
Hubertyna, uśmiechnąwszy się, rzekła:
— Dom już wystrojony, chodźmy się teraz ubrać.
— Zaraz, mamusiu, tylko skończę obrywać kwiatki.
Napełniła koszyczek płatkami róży; miała zamiar rzucić je pod nogi Jego Eminencji. Z wesołym śmiechem wbiegła na schody, wołając:
— Biegnę prędko, muszę być dziś piękna!...
Godziny mijały. Na ulicach zapanował spokój. Upał zmniejszył się, słońce zachodziło poza domy. Miasto Beaumont-Kościół pogrążone było w uroczystym nastroju oczekiwania. Tylko od strony Beaumont-Miasta dolatywał stłumiony turkot wozów. Nowe miasto pracowało, nie zwracając uwagi na starożytną uroczystość religijną.
O czwartej rozległ się dźwięk wielkiego dzwonu w północnej wieży; domek Hubertów rozbrzmiał jego echem. Anielka i Hubertyna, już ubrane, zeszły nadół, Hubertyna w szarej płóciennej sukni, ze swą młodą kibicią i piękną spokojną twarzą wyglądała jak siostra Anielki. Anielka miała fularową białą sukienkę, jedyną jej ozdobą była białość nagich rączek i przecudnej szyi, wyłaniającej się jak wysmukły kwiat z powiewnej materji. Jasne