Strona:PL Zola - Marzenie.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie chcę wiedzieć. Czekałam na pana, przyszedłeś. To wystarcza.
Nic nie mówił, uszczęśliwiony dotknięciem małej rączki.
— Później dowiem się... A zresztą wiem już. W mojem marzeniu jest pan najpiękniejszy, najbogatszy, najszlachetniejszy w świecie. Spokojna jestem, marzenie musi się spełnić.
— Po raz drugi zatrzymała się chwilę. Słowa przychodziły jej na usta z głębi nocy, z jasnego nieba, ze starych drzew i kamieni, marzących w nocnej ciszy. Za nią drgał szept przyjaciółek z Legendy. Wreszcie zerwało się i uleciało z jej ust, jak ptak ku jasnemu niebu, ostatnie słowo, łączące w sobie wszystko: długie oczekiwanie, słodki dreszcz pierwszych spotkań, powolny rozkwit miłości.
— Kocham cię.
Anielka osunęła się na kolana. Wyciągnęła ręce, oddawała się cała. Felicjan przypomniał sobie wieczór, kiedy biegła boso przez łąkę tak urocza, że pobiegł za nią, by wyszeptać słowo: „kocham“. Czuł, że odpowiedziała mu teraz: „Kocham cię“, wielki krzyk, wyrywający się z otwartego serca.
— Kocham cię. Weź mnie, zabierz, twoja jestem.
Oddawała mu się w nagłym porywie. Wybuchł w niej dziedziczny płomień. Drżała i chyliła się ku niemu. Gdyby wyciągnął ramiona, upadłaby w nie, nieświadoma, pod naporem krwi w namiętnej żądzy. On przyszedł, by ją posiąść, a teraz, drżący przed jej niewinnością, wziął ją za ręce, odsunął od siebie i długo patrzał na nią.
— Kocham cię.
Z zachwycenia wyrwały ich jakieś zmiany wokoło. Wstawał dzień, czerwienią znacząc wierzchołki dębów. Co to? czy to możliwe? przeszło