Strona:PL Zola - Marzenie.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

polny kwiat czysta i świeża. W codziennej sukience, ze swą smukłą kibicią i podłużną twarzą, przypominała królewny z dawnych legend. Onieśmielony jej pięknością, stał chwilę w zachwycie; wreszcie oddał jej kaftanik.
Anielka czuła, że nie będzie mogła się powstrzymać: chęć śmiechu była silniejsza od niej; zbyt była szczęśliwa. Spróbowała powiedzieć:
— Dziękuję panu.
Ale nie dokończyła słowa: fala śmiechu urwała się. Śmiała się głośno, dźwięcznie, bez przerwy. On, zaskoczony jej śmiechem, stał chwilę bez ruchu; twarz napłynęła mu krwią, oczy zabłysły. Później odszedł wraz ze starym robotnikiem. Anielka wciąż się śmiała, nachylona znowu nad strumykiem. Biło od niej szczęście i radość życia.
Nazajutrz o szóstej rano rozłożono bieliznę do wysuszenia. Podniósł się silny wiatr i trzeba było każdą sztukę przytrzymać kamieniami, by nie pofrunęła. Pole wyglądało, jak usiane białemi kwiatami.
Ale po śniadaniu, gdy Anielka przyszła na pole, rozpacz ją ogarnęła. Bielizna rozrzucona: silny wicher porwał chusteczki i serwetki, które okręciły się wokoło gałęzi wierzby. Pozbierała serwetki, ale gdy chciała rozpostrzeć prześcieradło, nie mogła sobie poradzić; wiatr okręcał je wokoło niej.
Nagle usłyszała głos.
— Czy mogę pani pomóc?
Był to on. Zajęta swoją kłopotliwą czynnością, wykrzyknęła natychmiast:
— Ależ naturalnie, bardzo proszę, niech pan mocno trzyma za tamte końce!
Prześcieradło, jak żagiel, wydęło się w ich silnych rękach. Rozpostarli je na trawie i przycisnęli wielkiemi kamieniami. Teraz klęczeli jeszcze