Strona:PL Zola - Marzenie.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

krosnami poomacku. Podniosła później głowę i pełną piersią wciągnęła wiosenne powietrze.
— Ach, jak przyjemnie było wczoraj!
Hubertyna powiedziała, pochylając głowę:
— Ja jestem zupełnie złamana. Coprawda, nie mam już szesnastu lat, a wychodzimy tak rzadko, że się odzwyczaiłam i prędko się męczę.
Wzięła się znowu do roboty. Przygotowywała do haftu lilje, naszywając w oznaczonych miejscach kawałki skóry, dla nadania kwiatom wypukłości.
— Pierwsze wiosenne słońce zwykle osłabia, — powiedział Hubert, nakładając pas materji na wyciągnięty na krosnach jedwab.
Anielka miała oczy utkwione w promień słońca, ślizgający się po szczycie katedry.
— Nie, nie, — mówiła zwolna, — ten cały dzień na świeżem powietrzu dodał mi sił.
Skończyła listki i zabrała się do wielkiej róży; nawlekła kilka igieł różnemi kolorami i haftowała, cieniując delikatnie. Ale wspomnienia wczorajszego dnia, które dotychczas przeżywała w milczeniu, były tak silne, że zaczęła z przejęciem mówić o ruinach Hautecocur, które zadziwiły ją swoim ogromem. Trzymała się jeszcze wieżyca wysokości sześćdziesięciu metrów, popękana, bez dachu, ale mocno osadzona na fundamentach o piętnastu stopach grubości. Ocalały także dwie wieże: wieża Karola Wielkiego i wieża Dawida, połączone nienaruszonym przez czas murem. W środku zachowało się kilka budynków: kaplica, sala sądowa, parę komnat mieszkalnych. Rozmiary ruin były tak olbrzymie, że tworzyły całe miasto-fortecę, gdzie pięciuset wojowników mogło przetrzymać paroletnie oblężenie. Od dwóch wieków dzikie róże wyrastały między cegłami, wśród rozwalonych gruzów kwitły bzy, a w zbrojowni na dole jawor wyrósł w otwo-