Strona:PL Zola - Marzenie.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak, wiecznie kochać się będziemy.
Anielka w zachwyceniu patrzyła przed siebie. Oprzytomniała powoli z wybuchu szczęścia. Dziwiła się:
— Jeśli mnie kochasz, czemuś nie przyszedł?
— Twoi rodzice powiedzieli mi, że mnie już nie kochasz. Ogarnęła mnie rozpacz. Gdym się dowiedział o twej chorobie, postanowiłem przyjść, choćby mnie nawet wygnano z tego domu.
— Matka powiedziała mi także, żeś mnie przestał kochać. Spotkałam cię z tą panną, myślałam, że poddałeś się woli biskupa.
— Nie, czekałem.
Nastała cisza. Anielka podniosła się na fotelu, w oczach miała błyski gniewu.
— Więc oszukano nas, by rozdzielić! Kochaliśmy się, mogliśmy umrzeć z tęsknoty? Ale to zwalnia nas z danego słowa. Jesteśmy wolni!
Gniew dodał jej sił. Myślała, że marzenie jej zginęło, a odnalazła je jasne i promienne! Nie przestali się kochać, ludzie ich rozdzielili! Ten triumf podniecał ją, zniewalał do otwartego buntu.
— Jedźmy — powiedziała.
Chodziła po pokoju, pełna sił i energji. Wyjęła z szafy płaszcz, okryła się nim.
Felicjan krzyknął z radości. Wypowiedziała jego życzenie, nie miał odwagi tylko sam o to prosić. Zniknąć, uciec, i to natychmiast, nie myśląc i nie zastanawiając się nawet!
— Jedźmy, ukochana. Wiem, gdzie dostaniemy powóz. O świcie będziemy daleko, tak daleko, że nikt nas nie dogoni.
Podniecona chodziła po pokoju, otwierała i zamykała szuflady, nic z nich nie wyjmując. Od tygodni starała się wyrwać Felicjana ze swego serca, nawet chwilami zdawało jej się, że jej się udało,